Koniec świata PJN

Trzecia część nieba stanęła w ogniu. Fale Tybru spłynęły krwią, a konny posąg Marka Aureliusza sam z siebie pokrył się antyczną pozłotą. Plaga szarańczy spustoszyła Antarktydę. Na warszawskim Okęciu wylądował pilot Pirx. W Gizie Sfinks wstał i sobie poszedł do Strefy Gazy. Czarne dziury zrobiły się tęczowe, a Ryszard Kalisz zrobił się czarny. Lenin wylazł o własnych siłach z mauzoleum, oddał zagrabione i na specjalnie zwołanej konferencji prasowej zażądał zakułaczenia Rosji. W Krakowie wawelski czakram przemówił ludzkim głosem, a Tomasz Kowalczyk zamiast wyjść na pole, wyszedł na dwór. PJN nie weszła do parlamentu.

Tylko jedna z powyższych wiadomości jest prawdziwa, ale Paweł Kowal twierdzący, że żaden głos oddany na jego ugrupowanie nie został zmarnowany byłby zapewne skłonny uwierzyć dzisiaj we wszystkie. Nie chcę kopać leżącego, zwłaszcza że Kowal założył muszkę i wytrwał do końca na posterunku, w przeciwieństwie do tzw. Kluzicy, czy też Człowieka z Wielkim Łbem (zwany jest przez niektórych Libickim), ale nie mogę nie odczuwać satysfakcji obserwując koniec pokracznego tworu, który miał za zadanie dezintegrację PiS. Dezintegracja się nie udała, przekroczenie bariery 3 % w wyborach też, więc pieniędzy z naszych kieszeni także nie dostaną. Tzw. transfery (ucieczka z partii i przejście do innej, ewentualnie założenie własnej) w polityce się zdarzają. Nawet taki mąż stanu jak Winston Churchill przenosił się parę razy to tu, to tam, ale nigdy w celu destrukcji macierzystej formacji. Odchodził, gdy partia wyrzekała się swoich ideałów i zmieniała kurs. I nigdy tuż przed wyborami.

Podobno Kluzica dostała się do sejmu tylko dlatego, że startowała w Rybniku z "jedynki", lokalni działacze PO ją wyprzedzili. Kiedyś zdradziła Kaczyńskiego, potem zdradziła swoich własnych kolegów z PJN, których wyciągnęła z PiS. Zdrada wchodzi w krew. Pamiętajmy o powiedzeniu prezydenta Ronalda Reagana: jeśli ktoś raz cię okłamie, powinien się wstydzić. Jeśli ten sam ktoś drugi raz cię okłamie, to ty powinieneś się wstydzić. Jednym słowem - ludzie rzadko się zmieniają.

Czego spodziewali się zdrajcy? Zaufania?

Panujący w latach siedemdziesiątych III w. AD cesarz Aurelian próbował zdobyć zbuntowane miasto Tiana w Kapadocji. Gdy mieszkańcy stawili nieoczekiwanie silny opór, Aurelian wykrzyknął ze złością: "Nie zostawię tam ani psa żywego!". Żołnierze, sądząc że oznacza to, iż po wdarciu się do miasta będą mogli do woli grabić, mordować, gwałcić i oddawać się różnym innym tego typu rozrywkom, zdwoili wysiłki. Ale niepotrzebnie; pojawił się bowiem zdrajca, mieszkaniec Tiany, który wskazał ukryte przejście. Tak Rzymianie zdobyli miasto, ale "tymczasem cesarz ochłonął z gniewu i zabronił jakichkolwiek rabunków. Wierny wszakże danemu słowu rozkazał wybić w mieście wszystkie psy - i zgładzić zdrajcę".

Czego wszystkim zdrajcom życzę.

(cytat za: A. Krawczuk "Poczet cesarzy rzymskich", t. II; Iskry, Warszawa 1991)



Tomasz Kowalczyk