• Strona główna
  • Kluby
  • Wydarzenia
  • Multimedia
  • Archiwum
  • Forum dyskusyjne
  • Kontakt
  • Terminy spotkań
  • Tragedia smoleńska-miesięcznice
  • Karta Klubów "GP"
  • Zjazdy
  • GALERIA
  • Fundacja Klubów "Gazety Polskiej"

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------- ---- ARCHIWUM STAREJ STRONY - ZAPRASZAMY NA NOWĄ STRONĘ KLUBÓW GAZETY POLSKIEJ:                                                                 www.klubygazetypolskiej.pl
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Istnieje prostszy sposób - znajdź go!

Tomasz_Kowalczyk.jpg

Tytuł tego felietoniku jest cytatem. To jest motto, którym przez całe swoje życie kierował się amerykański wynalazca, Thomas Alva Edison

W czasach gdy uczęszczałem do szkoły podstawowej, a więc w latach osiemdziesiątych, ponury pan od fizyki raczył mnie różnymi informacjami, jakoby na przykład wynalazcą radia był nie Marconi, lecz Popow, wynalazcą maszyny parowej nie James Watt, lecz Połzunow, a wynalazcą żarówki nie Edison, tylko Łodygin. Nawet w tamtych czasach ów facet był tylko anachronizmem i niczym więcej i nie tylko my, szczeniaki, ale i nasi nauczyciele kpili z niego. Ja mu i tak nie wierzyłem, ponieważ kiedyś na moje pytanie - czy można w domu wyprodukować nitroglicerynę? - odpowiedział że nie, bo to skomplikowana substancja i wytworzyć ją można tylko w fabryce. Guzik prawda, jak się okazało. Glicerynę kupiłem w aptece, a kwasu azotowego był w domu cały kanister, ponieważ mój ojciec tworzył grafiki metodą akwaforty i używał tego kwasu do trawienia blach. Zrobiłem niezły eksperyment z zapalnikiem mechanicznym pod postacią kamienia na tlejącym sznurku (przydała się lektura "Tajemniczej wyspy" Juliusza Verne’a), po którym to eksperymencie na nadwiślańskich działkach w okolicy ul. Księcia Józefa powstała półmetrowa dziura w ziemi i niewykluczone że nadal się tam znajduje.

Tak więc panu od fizyki nie uwierzyłem. Dzisiaj nie wierzę brukselskim urzędnikom.

Z tymi patentami wynalazcy żarówki, pana Edisona, to różnie bywało. Miał ich dobrze ponad tysiąc na koncie, ale historycy techniki do dziś spierają się, które są autentycznie jego autorstwa. Sytuację komplikuje to, że w pewnym momencie w Menlo Park Edison założył fabrykę wynalazków, gdzie cały sztab ludzi pracował od rana do wieczora i choć dostawali godziwe wynagrodzenie, to chwała "Czarodzieja" spływała tylko na Edisona. Zażyczył sobie - o ile dobrze pamiętam - że przynajmniej co pół roku ma tam powstawać wynalazek który zmieni oblicze świata, a co dziesięć dni jakiś drobniejszy. No i się kręciło.

Nie był też Edison wynalazcą w pełni; faktycznie wymyślił szereg ciekawych rzeczy, ale lepiej byłoby nazywać go genialnym "ulepszaczem". Sam o sobie mawiał: "Ilekroć biorę do ręki jakikolwiek przedmiot, natychmiast zaczynam się zastanawiać, jakby go udoskonalić". Więc chodził po biurach patentowych, przeglądał patenty zgłoszone i te, które przypadły mu do gustu - kupował. Po czym realizował wynalazek z licznymi swoimi usprawnieniami a potem świat zamierał w zachwycie na widok kolejnego cudu. Miał dość pieniędzy, żeby to robić. Znalezienie odpowiedniego włókna do żarówki zajęło mu parę lat i kosztowało około dwóch tysięcy prób!

Ale dzisiaj żyjemy w czasach eurokratów, którzy wiedzą lepiej niż Edison. Dlatego z naszych domów zniknęły żarówki. Najpierw, ponad dwa lata temu, stuwatowe. Potem 75-watówki, potem sześćdziesiątki (napięcie należy stopniować, o czym wie każdy miłośnik horrorów). Usiłowano nam za to wciskać drogie, toksyczne świetlówki. Rtęć! Gdy rozbije się tradycyjna żarówka, wystarczy zmiotka i szufelka. Po rozbiciu świetlówki należy, według instrukcji, wietrzyć pomieszczenie przez ok. 20 minut. Proszę wietrzyć, bardzo proszę, kiedy na zewnątrz mamy jakieś minus 15 czy minus 20 stopni, jak to było w styczniu.

A jednak żarówki wróciły. Jest popyt, podaż się pojawia, żelazne prawo rynku. Pogalopowałem do hipermarketu dzięki wiadomości od przyjaciółki, popatrzyłem; no kurczę, są! Rzeczywiście! Kupiłem dziesięć stuwatowych, to tak na początek. Wszystkie mają nadrukowaną na pudełku informację: "Nie stosować do użytku domowego", takie granie na nosie kretyńskim pomysłom osób o mentalności mojego pana od fizyki sprzed lat.

Wała.

Unii do domu nie wpuszczę. Nie mam domu, a w tekście jest o "domowym użytku". Ja mam mieszkanie albo "lokal", jak pisze do mnie w oficjalnej korespondencji spółdzielnia mieszkaniowa; dom to ma jeden mój znajomy pod Krakowem. Nie ma napisu "Nie stosować do użytku w lokalu", no to niech mnie pani naczelnik Inspekcji Handlowej ze swoimi domysłami, że mogły by po domach chodzić jakieś kontrole pocałuje, tam gdzie wiadomo. Pod warunkiem że młoda i ładna.

A regulatorom unijnym, wymyślającym coraz to bardziej kretyńskie przepisy ingerujące w nasze życie przypominam, że "Istnieje prostszy sposób - znajdź go!" to zwyczajne rozwinięcie średniowiecznej maksymy Williama Ockhama: "Bytów nad potrzebę mnożyć nie należy".
Tomasz Kowalczyk




1 1 1 1 1 1 1 1 1 1

Biuro Klubów "Gazety Polskiej"



505 038 217, (12) 422 03 08;
e-mail klubygp@gazetapolska.pl
ul. Jagiellońska 11/7 31-011 Kraków

Layout i wykonanie: Wójcik A.E.