Otóż przepis jest prosty. Na początku roku idziemy do banku i bierzemy kredyt. Niskooprocentowany, rzecz jasna. Rejestrujemy działalność i zakładamy biuro podróży. Ważna jest nazwa. Może być "Traveling Hobbits", albo "Odyseusz & Telemach". Lemingi nie zrozumieją, ale nazwy będą im się podobać, bo światowe jakieś.
Główna część naszej oferty nakierowana jest na południe Europy, ewentualnie północną Afrykę (z tym, że tam nadal jest dosyć niespokojnie). Karaiby czy Hawaje możemy sobie odpuścić, bo to miejsca dla naprawdę zamożnych ludzi, a zamożni nawet jak są durni, to mają inteligentnych doradców.
W ulotkach reklamowych stawiamy na "ciepłe fale przejrzystego morza", "lazurowe niebo", "leniwe chwile pod palmami", "romans na złocistym piasku" i tego typu, okraszając to zdjęciami na których jest dużo błękitu, półnaga baba i kolorowy drink z parasolką. Trzeba pamiętać, że lemingi lubią luksusowe hotele i raczej nie łażą na prawdziwą plażę, bo ze sto metrów to za daleko; wystarczy im basen z ładnymi kafelkami, żeby moczyć nogi przez dwa tygodnie i wrzucać fotki na fejsa. Ale zawsze można powiedzieć, że się było "na południu".
W czerwcu zaczynamy przyjmować przedpłaty.
Na początku lipca, gdy nasi klienci ruszają na lotniska, zbieramy kasę i pośpiesznie udajemy się do Argentyny czy innej Brazylii, tak żeby nie być narażonymi na ekstradycję. Klienci i tak wrócą, bo państwo zapłaci. Państwo, czyli podatnik.
A na poważnie: jeśli pogoda pozwoli, to w weekend radzę zabrać plecak, parę bułek, konserwy, karimatę i śpiwór i kopsnąć się na Babią Górę, żeby z jej szczytu podziwiać wschód słońca.
Żadne z porąbanych, bankrutujących masowo biur podróży nie zapewni Państwu takich wrażeń.
Do zobaczenia na szlaku!
Tomasz Kowalczyk
505 038 217, (12) 422 03 08;
e-mail klubygp@gazetapolska.pl
ul. Jagiellońska 11/7 31-011 Kraków
Layout i wykonanie: Wójcik A.E.