• Strona główna
  • Kluby
  • Wydarzenia
  • Multimedia
  • Archiwum
  • Forum dyskusyjne
  • Kontakt
  • Terminy spotkań
  • Tragedia smoleńska-miesięcznice
  • Karta Klubów "GP"
  • Zjazdy
  • GALERIA
  • Fundacja Klubów "Gazety Polskiej"

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------- ---- ARCHIWUM STAREJ STRONY - ZAPRASZAMY NA NOWĄ STRONĘ KLUBÓW GAZETY POLSKIEJ:                                                                 www.klubygazetypolskiej.pl
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Omen

Tomasz_Kowalczyk.jpg

Kiedy w 1812 roku Napoleon ruszał na Rosję, palnął do swojej Wielkiej Armii przemówienie, po czym zawrócił konikiem na którym siedział i wskazał ręką kierunek - na wschód! Wówczas spod kopyt cesarskiego rumaka znienacka wyprysnął zając, koń się spłoszył, stanął dęba i Napoleon wyleciał z siodła. Jakiś stary wiarus powiedział wtedy ponuro: "Rzymianin by się cofnął". I miał rację, bo pamiętamy jak się skończyła wyprawa na Moskwę.

Wiara w znaki wróżebne jest tak stara chyba, jak ludzkość. Zdarzały się oczywiście trzeźwe głosy; już Seneka pisał, że dwaj haruspikowie przy wykonywaniu obrzędów nie mogą patrzeć na siebie nawzajem by nie parsknąć śmiechem, ale ogół wiedział lepiej. Tak na przykład, jak relacjonuje Swetoniusz, śmierć szalonego cesarza Kaliguli poprzedził szereg dziwnych zdarzeń, w rodzaju: "Wyrocznia Fortuny w Ancjum ostrzegła go, by miał się na baczności przed Kasjuszem. Z tego powodu wydał Kaligula rozkaz zgładzenia Kasjusza Longina, ówczesnego prokonsula Azji, zapominając, że Cherea nazywa się także Kasjusz". (Tenże Kasjusz Cherea dziabnął go mieczem jako pierwszy z grupy spiskowców). A z kolei śmierć Klaudiusza zapowiedziały: "ukazanie się gwiazdy z warkoczem, zwanej kometą, uderzenie pioruna w pomnik jego ojca, Druzusa, oraz ta jeszcze okoliczność, że w tym samym roku zmarło bardzo wielu wszelkiego rodzaju urzędników". Ta ostatnia okoliczność mogła zapewne mieć i swoje dobre strony.

Jak czytamy w "Ogniem i mieczem" Sienkiewicza, bunt Chmielnickiego również poprzedziło pojawienie się na niebie komety - bicza Bożego.

W bliższych nam czasach wiarę w znaki wróżebne potrafili okazywać nawet ludzie programowo niewierzący i racjonalni. W swoją książkę "Polska za Nerona" prof. Aleksander Krawczuk wplata osobiste wspomnienie. Otóż w lipcu 1939 roku jako licealista odbywał przeszkolenie w ramach przysposobienia wojskowego w Starym Sączu. "Podczas któregoś z porannych apeli (wspomina Krawczuk) flaga wciągana na maszt nagle spadła. Naszła mnie wtedy myśl - nie, raczej pewność - że stanie się coś straszliwego. Sądzę, że jasne widzenie przyszłości nawiedza w pewnych momentach wielu, jednakże mało kto ma odwagę przyznać się do tego nawet przed samym sobą...".

Nasza sympatyczna Warszawa (bez ironii, słowo daję!) nie ma jakoś szczęścia do swojego metra. Jeszcze z lat 90. pamiętam straszne historie o studentach, którzy metrem właśnie jeździli na uczelnię, wioząc rozmaite projekty zapisane na dyskietkach (nośniki magnetyczne były wtedy jeszcze w powszechnym użyciu). Podczas egzaminu okazywało się, że dyskietki są puste… Podobno przyczyną był jakiś kabel energetyczny, który przy dużej prędkości podziemnej kolejki generował takie pole magnetyczne, że dyskietki ulegały wymazaniu. Ostatnio w stolicy rządzonej (rządzonej? wybaczcie państwo ten eufemizm) przez osobę popularnie zwaną Bufetową pojawiają się nowe znaki wróżebne. Najpierw zalało stację Powiśle. To jeszcze można było zamieść pod dywan, no bo jak po Wiśle, to po Wiśle; w Wiśle jest woda, no to się wlała nie tam gdzie trzeba. Ale potem obsunęła się ziemia przy budowie stacji Świętokrzyska i lokatorów okolicznych domów trzeba było ewakuować. W internecie zaczęły się pojawiać złośliwe obrazki, czasem podszyte czarnym humorem, jak na przykład zdjęcie lotnicze zmasakrowanych ruin Warszawy z 1945 r. z podpisem "Warszawa po ukończeniu II linii metra".

A demolka sankcjonowana przez Bufetową z PO zbiega się z nowym sondażem, według którego Partia może liczyć na 33% głosów, zaś Prawo i Sprawiedliwość - na 39.

Ja tam w sondaże, telefoniczne zwłaszcza, specjalnie nie wierzę, ale coś jednak jest na rzeczy. Wystarczy popatrzeć, jak ONI się zaczęli miotać. Wielkogłowy senator Libicki wpadł w histerię; zaś chytre zwierzę futerkowe napisało drżącą łapką, że "jeśli Platforma nie zareaguje na ten wielki ostrzegawczy dzwonek, to znaczy, że po prostu do rządzenia się nie nadaje" (oj, niech pan nas ratuje, Panie Prezydencie); w poniedziałkowym poranku radia TOK FM publicyści uspokajali się nawzajem, że wynik sondażu to tylko pogrożenie Tuskowi palcem, no bo gdyby przyszło dziś do wyborów, to i tak PiS nie miało by przecież tych 39%, etc. Skoro ONI robią, za przeproszeniem, w gacie, to znaczy, że rzeczywiście coś drgnęło. Mniejsza o ten jeden sondaż, ważny jest ogólny trend.

No i pamiętajmy, że ci, którzy w roku 2005 mieli, dajmy na to, po 13 lat i nic o polityce wtedy nie wiedzieli, dzisiaj mają lat 20. Studiują, zakładają rodziny...

Nie wierzę we wróżebne znaki. Ale patrząc na zbieg tych wszystkich wydarzeń nie mogę się oprzeć wrażeniu, że zaczyna działać coś na kształt tego, w co wierzę, czyli prawo serii. Przez bardzo długi czas coś się NIE DZIEJE, ale gdy przypadkowo w końcu ruszy - jest już nie do powstrzymania, niczym kilometrowy szereg kostek domina popychających jedna drugą, a wprawionych w ruch jednym prztyczkiem wskazującego palca.

Może jednak to nieszczęsne warszawskie metro to jest omen? Może ONI czują, że stanie się wkrótce "coś straszliwego"?



Tomasz Kowalczyk

1 1 1 1 1 1 1 1 1 1

Biuro Klubów "Gazety Polskiej"



505 038 217, (12) 422 03 08;
e-mail klubygp@gazetapolska.pl
ul. Jagiellońska 11/7 31-011 Kraków

Layout i wykonanie: Wójcik A.E.