• Strona główna
  • Kluby
  • Wydarzenia
  • Multimedia
  • Archiwum
  • Forum dyskusyjne
  • Kontakt
  • Terminy spotkań
  • Tragedia smoleńska-miesięcznice
  • Karta Klubów "GP"
  • Zjazdy
  • GALERIA
  • Fundacja Klubów "Gazety Polskiej"

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------- ---- ARCHIWUM STAREJ STRONY - ZAPRASZAMY NA NOWĄ STRONĘ KLUBÓW GAZETY POLSKIEJ:                                                                 www.klubygazetypolskiej.pl
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Spotkanie z Przemysławem Gintrowskim

Tomasz_Kowalczyk.jpg

Telewizor nazywał się Rubin i był bardzo duży i masywny, choć z przekątną ekranu chyba wcale nie tak wielką. Sterczał z niego kciuk trupa, jak go nazywałem, i kiedy ten kciuk przełączało się w górę, to rozlegał się cichy poświst i po jakiejś minucie, gdy kineskop się nagrzał, ekran rozjarzał się, choć dosyć niechętnie. Zionął najczęściej odcieniami sinymi, fioletowymi i różowymi, czasem coś zabłysnęło na żółto. Barwy te były upiornym wynikiem skrzyżowania sowieckiej myśli technicznej z francuską technologią nadawania kolorowego obrazu SECAM. Podobno, gdy na początku lat 70. XX w. wprowadzano w PRL kolorową telewizję, towarzysz Gierek miał do wyboru PAL, albo SECAM. Wybrał SECAM, bo PAL był zmodyfikowaną wersją systemu amerykańskiego, a Pierwszy Sekretarz wolał Francję, gdyż francuski był jedynym obcym językiem, którego się nauczył, z wyjątkiem rosyjskiego, którego nauczyć się musiał, bo inaczej nie mógłby być Pierwszym Sekretarzem.

Legenda rodzinna głosi, że niedługo po wybuchu w elektrowni jądrowej w Czarnobylu odwiedził nas znajomy technik z kliniki radiologicznej i przyniósł ze sobą licznik Geigera. Zbadał podeszwy butów, na których przynosiło się z miasta kurz i skrawki błota i ocenił ,że "nie jest tak źle". Za to kiedy wycelował licznik w ścianę vis - a - vis ekranu Rubina, Geiger wydał z siebie gniewny dźwięk, przypominający odgłos rozdzieranego prześcieradła. Mnie przy tym nie było, więc nie ręczę, że to prawda.

W każdym razie mogłem mieć jakieś 11, może 12 lat, gdy siedziałem z moim wujkiem przed tymże ekranem i narażając się na oparzenia popromienne oglądałem jeden z pierwszych odcinków komediowego serialu Stanisława Barei "Zmiennicy". Pamiętam do dziś, jak spodobała mi się piosenka otwierająca ten serial, śpiewana szorstkim, trochę ochrypłym, a jednak ciepłym głosem; z linią melodyczną ulepioną z brzęczących syntezatorowych dźwięków, przypominających czasy gdy nawet Vangelis nie słyszał jeszcze o sprzęcie cyfrowym i ze słowami, których znaczenie nie do końca wtedy rozumiałem, ale już czułem że chodzi w nich o coś więcej, niż chodzi. "To kto to właściwie śpiewa?" - zapytałem. Wujek odparł machinalnie - "Jacek Kaczmarski". Pogrążyliśmy się następnie w śledzeniu komicznych perypetii taksówkarza i taksówkarki przebranej za taksówkarza, gdy nagle, po jakichś dziesięciu minutach wujek podskoczył na fotelu i zawołał: "Nie, co ja ci gadam? To ten drugi! Ten… no… aha, Przemysław Gintrowski!".

Tak po raz pierwszy zetknąłem się z twórczością pana Gintrowskiego. Potem były kasety, czasem strasznie szumiące, przegrywane na zasadzie kopia z kopii z kopii, jedna nawet obdarzona ręczną adnotacją "dobre mono". Potem już kompakty; zaczęło się od "Murów w Muzeum Raju" z Kaczmarskim i Zbigniewem Łapińskim. I "Odpowiedź" i "Tren" z wierszami Zbigniewa Herberta… Podobno Poeta, z właściwym sobie poczuciem humoru przy jakiejś okazji przedstawił Barda słowami tak mniej więcej brzmiącymi: "A to jest pan Gintrowski, któremu piszę teksty do jego piosenek"…

Tak wyglądały moje spotkania z Przemysławem Gintrowskim. Dziwna rzecz: tak lubiłem Jego głos, muzykalność, piękne teksty, umiejętność łączenia poetyckich fraz najwyższych lotów z wpadającymi w ucho melodiami - a jakoś nigdy nie trafiłem na Jego koncert. Może trochę na zasadzie - cudze chwalicie, swojego nie znacie? Bo przecież nawet staruszków z Procol Harum słuchałem kiedyś na żywo. I Arta Farmera, na mniej niż rok przed jego śmiercią; miał wtedy z siedemdziesiąt lat.

Pan Przemysław odszedł w wieku lat zaledwie sześćdziesięciu jeden. Nie wiedziałem, że był chory. Witold Gadowski w swoim wspomnieniu o Zmarłym napisał, że planowali stworzenie dwóch "Pieśni Smoleńskich" z przewidywaną premierą - wiosna przyszłego roku. Teksty są. Muzyki i wykonania nie ma - pan Przemysław obiecywał, że niedługo siądzie do pianina. Nie zdążył. Ale jednak powstaną - zapowiada Gadowski.

Oby, choć kto je zaśpiewa, jeśli nie Przemysław Gintrowski? Epoka bardów skończyła się; przy całej sympatii i uznaniu dla prób tych, którzy chcą ich nam zastępować, nie widzę kandydatów. "Któż zastąpi cię na chwilę, solidarnie da ci zmianę?"

Dziś telewizor Rubin straszy pewnie w jakiejś knajpie o modnym ostatnio "PRL-owskim" wystroju. W swoich domach mamy na ścianach plazmy czy telewizory LCD, obraz barwny i czysty, aż walący po oczach monstrualną High Definition tak, że pojedynczy włos na głowie aktora można rozpoznać; ale nie mamy już takich seriali jak "Zmiennicy" i takich piosenek, jak ta - pierwsza dla mnie ze śpiewanych przez Niego - którą ze słuchu zapamiętałem:

Serpentyny i pobocza wyczuwamy
Raz na ziemi, raz pod ziemią drogi kręte
Radio-Taxi, proszę czekać - zaczekamy!
Coś być musi
Coś być musi do cholery za zakrętem!



Tomasz Kowalczyk
1 1 1 1 1 1 1 1 1 1

Biuro Klubów "Gazety Polskiej"



505 038 217, (12) 422 03 08;
e-mail klubygp@gazetapolska.pl
ul. Jagiellońska 11/7 31-011 Kraków

Layout i wykonanie: Wójcik A.E.