• Strona główna
  • Kluby
  • Wydarzenia
  • Multimedia
  • Archiwum
  • Forum dyskusyjne
  • Kontakt
  • Terminy spotkań
  • Tragedia smoleńska-miesięcznice
  • Karta Klubów "GP"
  • Zjazdy
  • GALERIA
  • Fundacja Klubów "Gazety Polskiej"

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------- ---- ARCHIWUM STAREJ STRONY - ZAPRASZAMY NA NOWĄ STRONĘ KLUBÓW GAZETY POLSKIEJ:                                                                 www.klubygazetypolskiej.pl
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dwadzieścia lat minęło

Tomasz_Kowalczyk.jpg

"...i podniósł ku sobie jej twarz. Nie odsunęła się, chętna, ale jednak czymś zasmucona, i z tym smutkiem oddała mu się na pryzmie parkietu" (smutek partnerki skądinąd nie dziwi - trudno o wesołość kiedy klepki uwierają). Tak to sobie kiedyś szyderczo Stanisław Barańczak w "Książkach najgorszych" jeździł po peerelowskiej grafomanii. Ale to tylko dygresja, bo nie o grafomanii będzie.

Ponieważ "Gazecie Polskiej" stuknęło dwadzieścia lat, a ja się jej oddałem (chociaż klepki uwierają, gdy przychodzi do wypłaty wierszówek), zebrało mi się dzisiaj na wspomnienia. Zwłaszcza, że parę dni temu mieliśmy w Krakowie Bal Niepokornych, na którym środowisko "GP" było licznie reprezentowane. No i dlatego też, że wcześniej mogliśmy poczytać świetne teksty Piotra Lisiewicza - o "Gazecie" i Artura Dmochowskiego - o klubach tejże.

Choćbym nie wiem jak się natężał, nie jestem w stanie przypomnieć sobie przy użyciu moich kilku szarych komórek (zdaje się, że mam jakieś zaburzenia równowagi sodowo potasowej pomiędzy aksonami neuronów; to pewnie po Balu), kiedy kupiłem egzemplarz "Gazety Polskiej" po raz pierwszy. Pewne jest, że byłem z nią w kontakcie czytelniczym od początku - do dziś przechowuję jak cenną relikwię numer z tzw. listą Macierewicza na pierwszej stronie. Ale to były kontakty sporadyczne. Miłość narodziła się w roku 1995, kiedy to rządziło SLD z peezelem, a prezydentem został tow. mgr Aleksander Kwaśniewski. Zima ‘95 / ‘96 była wyjątkowo mroźna; śnieg spadł z początkiem listopada i nie popuścił do początku kwietnia. Starzy i mądrzy ludzie twierdzili, że odwilż się już skończyła. Dlatego też mój śp. Dziadziuś zadekretował, że przyszedł czas na czytanie prasy opozycyjnej. I tak też się stało.

Potem bywało różnie. Moje stosunki z "Gazetą Polską" bywały stosunkami przerywanymi, zwłaszcza gdy niegdysiejszy redaktor naczelny Piotr Wierzbicki zupełnie odjechał na podobieństwo Lucynki na niebie z diamentami, i - jak wieść głosi - wydał swoim dziennikarzom zakaz krytykowania jakichkolwiek tekstów "Gazety Wyborczej".

Na szczęście przyszedł rok 2005, pan redaktor Wierzbicki zapominając o swoim znakomitym "Traktacie o gnidach" poszedł w siną dal muzykologicznych felietonów, nastała Era Sakiewicza i rozpoczęło się formowanie klubów "GP". Jeden z pierwszych klubów powstał w Krakowie. Ośmieliłbym się powiedzieć, że pierwszy, ale pewnie Przemysław Harczuk dałby mi po pysku, bo to tzw. scyzoryk, a - jak wiadomo - Kielce rulez. Tak czy siak, do klubu krakowskiego nie przychodziłem, bo nieśmiały z natury jestem, ale wreszcie dnia pewnego zadzwonił do mnie pewien mój znajomy z pytaniem:

- Wiesz, że jest klub "Gazety Polskiej" w Krakowie?

- No, wiem. Czytałem.

- W środę będzie spotkanie z Terleckim. Idziesz? Będzie mówił o IPN, o lustracji, przecież cię to interesuje.

- No dobra, jak ty idziesz, to ja też idę.

Profesor Ryszard Terlecki nie był jeszcze wówczas czynnym politykiem, tylko szefem krakowskiego oddziału IPN. Byłem na tym spotkaniu, posłuchałem ciekawego wykładu, piwko wypiłem, a że zabrałem aparat fotograficzny, zrobiłem parę zdjęć panu profesorowi.

Następnie zdarzyło się, że podszedł do mnie jakiś facet w nieelegancko rozpiętej marynarce, który przedstawił mi się jako Ryszard Kapuściński. Ponieważ słynny reporter i literat żył jeszcze wtedy i doskonale (choćby z telewizji) wiedziałem jak wygląda, uznałem, że ktoś tu sobie ze mnie za przeproszeniem robi jaja, ale jako niezły aktor - amator, nawet okiem nie mrugnąłem. Ten fałszywy Ryszard Kapuściński zauważył, że fotografuję profesjonalnym sprzętem i poprosił mnie o udostępnienie paru zdjęć, ponieważ - jak twierdził - zakłada właśnie stronę internetową klubów "GP". Z pewnym ociąganiem, ale jednak podałem mu mój adres e-mail i numer telefonu. I, dziwna rzecz, strona naprawdę ruszyła i moje zdjęcia się na niej pojawiły.

Z dwa tygodnie później podający się za Kapuścińskiego zadzwonił do mnie, prosząc o obfotografowanie kolejnej jakiejś ważnej wizyty w klubie, dodając niewinnie, że przydałaby się też krótka relacja tekstowa. Po jakimś czasie narodziła się wskutek tego nowa świecka tradycja, która śni mi się czasem po nocach: najpierw dzwoni moja komórka, wywołująca mnie niezmiennie tematem muzycznym z serialu "Z Archiwum X", po czym następuje - "Tomuuuś… jesteś teraz pod komputerem?".

Tak to siedem lat temu zostałem stałym współpracownikiem "Gazety Polskiej", co rok później zaowocowało przyznaniem mi legitymacji nr 71 i wieloma innymi wydarzeniami, włącznie z piciem piwa ze Stańczykiem i Lisiewiczem, ściąganiem z balkonu człowieka - Muchy, co to uparł się łazić po ścianach, nagłaśnianiem przemówienia Jarosława Kaczyńskiego i mnóstwem innych et cetera… ale to byłby już temat na cały wielki artykuł.

"Gazeta Polska" świętuje dwudziestolecie. Poczekamy, pożyjemy; krakowski "Czas" pociągnął lat 91 (co prawda, jak go przeniesiono do Warszawy, to niedługo potem wybuchła wojna; no i po co to komu było?). My, oddani "GP", miejmy nadzieję na dużo, dużo więcej wspólnie spędzonych lat. A ja mam to swoje siedmiolecie. Cyfra wprawdzie nie okrągła, ale za to szczęśliwa.

Tomasz Kowalczyk

1 1 1 1 1 1 1 1 1 1

Biuro Klubów "Gazety Polskiej"



505 038 217, (12) 422 03 08;
e-mail klubygp@gazetapolska.pl
ul. Jagiellońska 11/7 31-011 Kraków

Layout i wykonanie: Wójcik A.E.