Kiedy nie ma kota myszy harcują!


Im bardziej zastanawiam się nad światową sytuacją, która z dnia na dzień robi się coraz bardziej niebezpieczna, a z potencjalnych scenariuszy co jeden to gorszy, tym mocniej kołacze mi się myśl - co jest praprzyczyną?
Kryzys światowego przywództwa! Dobrowolna abdykacja Ameryki z tej roli, zarządzona przez czekoladopodobnego idola kół postępowych.
Dotyczy to zarówno Bliskiego Wschodu, jak i Europy Wschodniej, gdzie owo oddawanie pola jest najbardziej widoczne.
Wbrew dobrym chęciom rozmaitych pięknoduchów polityka zawsze opierała się na równowadze siły, strachu, autorytetu, odwagi. Czasami wyobrażam sobie rozmaite czarne scenariusze - oto np. na Manhattanie zostaje zdetonowana przez islamskich terrorystów bomba atomowa. Reakcji Reagana byłbym pewien, w kwadrans nie ma Mekki, Damaszku i Teheranu. Co zrobiłby jego dzisiejszy następca, nie wiem. Może wydałby oświadczenie, protestacyjnie odwołał mecz golfa? Chociaż... Lęk przed słabym przywództwem wynika również z tego, że w momencie zagrożenia, kiedy taka władza orientuje się, do czego doprowadziły jej zaniechania, zaczyna wykonywać ruchy nerwowe, działania nieprzemyślane. Świat był bliżej globalnego konfliktu za miękkiego Cartera niż za wojownika Reagana. Po prostu z Reaganem nikt nie zaczynał.
Miękkość polityki polega również na złudzeniach - silnego prezydenta stać by było na powiedzenie o dyktatorze: "To sukinsyn, ale nasz sukinsyn" i bronienie go ze wszystkich sił, jeśli wiązałoby się to z interesem Wolnego Świata. Carter poświęcił szacha w Iranie, nic na tym nie zyskując. Kibicowanie dziś "słusznym protestom" ludu Tunezji, Egiptu i Sudanu i cieszenie się, że może wygrać tam demokracja, jest typowym chowaniem głowy w piasek lub w baryłkę z ropą. Demokracja w tamtych stronach równa się islam - a do czego zdolni są bracia muzułmańscy, obywatele "globalnej wioski" powinni wiedzieć. A jeśli nie, dowiedzą się wkrótce.


Marcin Wolski