PO kolei
Współczesna Platforma Obywatelska coraz bardziej przypomina mi pociąg. Oczywiście elektryczny, a nie seksualny - po "królestwie miłości" dawno nie ma śladu. A właściwie to nawet parowy - jak każdy widzi, para lokomotyw z przodu - premier i prezydent, a dla obserwatorów oczywiste, że cała para... idzie w gwizdek.
Jednak wpadając na tę niezbyt wyszukaną metaforę, chodziło mi o co innego - o miejscówki. Jedno z praw kolejnictwa powiada, że liczba wsiadających musi się równać liczbie wysiadających, a tu tymczasem widać, jak kaptuje się nowych pasażerów z różnych egzotycznych stron, a do wysiadania nikt się nie kwapi.
Dawno, dawno temu obiecywano wyłaniać kandydatów na pasażerów w drodze prawyborów - obecnie naczelna racja to kooptacja. Po Kluziku i Arłuku idzie czas na zaproszenie Giertycha, niewykluczone, że przygotowuje się Lepper... Gdyby skrót PJN nie był pechowy, można by rzec: szykuje się nam Pociąg Jedności Narodu. Oczywiście jest kłopot z nadmiarem chętnych na miejscówki, po wyborach może się przecież okazać, że nie wszystkie dotychczasowe wagony odjadą.
To niepokojące zagadnienie tak fascynuje kandydatów na pasażerów, zwłaszcza tych, którzy marzą o pierwszej klasie, że nie zadają sobie innych pytań. Np. czy to prawda, że pociąg, jak wiele innych w naszym kraju, będzie teraz jechał dwa razy wolniej, że do tej pory nie wiadomo, czy pojedzie w prawo, czy w lewo? I że choć zamiast nierealnego "pociągu miłości" skład może otrzymać tytuł "pociąg przyjaźni" - tylko nadal nie wiadomo, czy będzie to przyjaźń do brązowego, czy do białego niedźwiedzia?
Inna sprawa, że maszyniści-cudotwórcy potrafią prowadzić pociąg równocześnie w obu przeciwnych kierunkach, co - jak wiadomo - wymaga spełnienia tylko jednego warunku.
Okna w przedziałach muszą być dokładnie zasłonięte. I wesoła muzyczka w głośnikach winna rozbrzmiewać na full. Wtedy nikt nie dowie się, dokąd i czy w ogóle się jedzie.
Marcin Wolski