Powód do Czumy
Szok, niedowierzanie, konsternacja. Tak najkrócej można nazwać reakcje klasy politycznej na raport Czumy. W stanowiskach oczywiście widać pełne zróżnicowanie postaw - od bezsilnej wściekłości po miłe rozczarowanie. Wspólne jest zaskoczenie, tak jakby fakt, że poseł Najjaśniejszej Rzeczpospolitej napisał prawdę, było ewenementem. Niestety jest!
Od pewnego czasu przyzwyczajono nas, że bezstronna prawda nie istnieje, że wszystko zdominowała mentalność plemienna. Są kraje Trzeciego Świata, w których o winie w wypadku drogowym rozstrzyga przynależność do szczepu. Ten, kto pochodzi z tego samego plemienia co patrol, jest oczywiście niewinny.
Można wyobrazić sobie, jak wyglądałby raport "komisji naciskowej", gdyby przewodził jej pan Sekuła. Byłby oczywiście zgodny z oczekiwaniami Partii i rządu. Przewodniczący znalazłby dość dowodów, aby postawić Ziobrę, Kaczyńskiego, Kamińskiego, Macierewicza i kogo jeszcze można przed Trybunałem Stanu pod zarzutem morderstwa Blidy, Leppera, a nawet - jeśli trzeba - królowej Bony.
Jeśli tak się w tej komisji nie stało, wniosek jest oczywisty, "Czuma zdradził, kupili go w PiS-ie, zawsze był koniem trojańskim, piątą kolumną i Matą Hari".
To, że mimo najszczerszych chęci nie znalazł dowodów, a kłamać nie chciał, jego recenzentom nie mieści się w głowie.
Słowo "przyzwoitość" w mowie nowopolskiej występuje rzadko. W życiu publicznym jest jej jak na lekarstwo.
Subordynacja, lojalność za wszelką cenę, kurczowe trzymanie się mandatu, gotowość dokonania każdego łajdactwa (ze zdradą najbliższych przyjaciół włącznie) za upragnioną jedynkę na liście to dzisiaj norma.
Dlatego postępowanie w zgodzie z sumieniem wygląda pięknie, ale dziwnie staroświecko.
A jednak serce mi rośnie, że w dobie naszego spsiałego "końca świata szwoleżerów" obok tak żałosnych przypadków jak Stefan Niesiołowski pojawił się powód do Czumy... pardon, do dumy!
Marcin Wolski