W PRL strach był wszechobecny, choć naturalnie podlegał ewolucji. Maksymalne natężenie osiągnął w okresie stalinizmu.
Bano się Armii Czerwonej, swojskiego UB, zwierzchników, partyjnych nadzorców, sąsiadów i kolegów z pracy, bano się opowiadać kawały (chociaż mimo wszystko je opowiadano), uczono dzieci, by nie mówiły w szkole, o czym rozmawia się w domu...
Później lęki złagodniały, bo i zagrożenia stały się mniejsze. Bano się więc utraty pozycji, złamania kariery, odmowy paszportu. W latach 60. na serio zaczęto się obawiać wojny atomowej, a później interwencji sowieckiej.
Ale przyszedł Papież, a po nim Sierpień, ujrzeliśmy się nawzajem - miliony ludzi wolnych, którzy właśnie przestali się bać. Dostali za to manto, ale słodki smak własnej odwagi musiał im starczyć na lata 80., gdy jedynej słodyczy poza tym mogły dostarczać tylko wyroby czekoladopodobne.
Nastała wolna Polska, znikła cenzura, opustoszały więzienia dla politycznych (przy okazji zwolniono i kryminalnych) i wydawało się, że bać będzie się można jedynie klęsk żywiołowych czy zdarzeń losowych.
A przecież strach wrócił.
Pierwszym symptomem było to, że nieznajomi ludzie przestali się do siebie uśmiechać, zaczęła wracać dawna PRL-owska nieżyczliwość. Nawet w pociągu pasażerowie rzadziej nawiązują rozmowę, a w pracy, a często nawet w rodzinie, zaczęto wykluczać tematy sporne.
Pojawił się lek o pracę, nieznany w PRL, kiedy to praca chodziła za człowiekiem, strach przed donosem, inwigilacją, łatką "pisiora" lub choćby czytelnika "Gazety Polskiej".
Oczywiście ludzie zdają sobie sprawę, że nie grozi im internowanie (przynajmniej na razie) ani pobicie przez nieznanych sprawców, ale perspektywa utraty zatrudnienia, kiedy nabrało się kredytów, jest wystarczająco dramatyczna. W dodatku za komuny represjonowanym za przekonania starano się pomagać, dziś obowiązują bezduszne procedury, a byli koledzy (np. w mediach) jeszcze zacierają ręce, ewentualnie zastanawiając się, kto następny. Obywatele boją się mówić, co myślą, więc w miarę możliwości starają się nie myśleć.
W przeszłości, nawet w najgorszych czasach, samopoczucie poprawiał dobry kawał - ale dziś nawet kawał się spluralizował i to, co śmieszy jednych, drugich obraża.
Żyjemy więc na "zielonej wyspie" zaciśniętych ust i nieufnych spojrzeń, pod czujną kontrolą wilczych oczu Ukochanego Przywódcy Rywinlandii, która właśnie zmieniła się w Ambergoland.
505 038 217, (12) 422 03 08;
e-mail klubygp@gazetapolska.pl
ul. Jagiellońska 11/7 31-011 Kraków
Layout i wykonanie: Wójcik A.E.