Ze wzgórza pod Krakowem

Mama


"Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem, kto wierzy we Mnie, choćby i umarł, żyć będzie" - z Ewangelii św. Jana

Po długiej i ciężkiej chorobie 25 kwietnia br. zasnęła w Panu moja Mama, Teresa z Isakowiczów Zaleska. Żyła 79 lat. Urodziła się i wychowała wraz ze swoją bliźniaczą siostrą w Krakowie, mieszkając całe życie w tej samej kamienicy. Poprzez swoje rodzinne korzenie związana była jednak z Kresami Wschodnimi. Jeden z jej dziadków, artysta rzeźbiarz i ceramik (ożeniony z córka ukraińskiego popa) pochodził ze Lwowa, drugi z kolei wywodził się z rodziny ormiańskiej z Pokucia, która przed wiekami, poprzez Bałkany i Siedmiogród, przybyła tutaj z Armenii. Wielu jej bliższych i dalszych krewnych było duchownymi, tak obrządku greckokatolickiego, jak i ormiańskiego, a wśród nich arcybiskup lwowski Izaak Mikołaj Isakowicz oraz ks. Leon Isakowicz, kustosz sanktuarium Matki Bożej Łaskawej w Stanisławowie.

Dzieciństwo miała niełatwe. Jej ojciec zmarł tuż po wyjściu z obozu koncentracyjnego w Mauthausen w Austrii. Z kolei mieszkający wraz z nią brat cioteczny Jerzy Wacyk, żołnierz AK, za działalność w organizacji "Liga Walki z Bolszewizmem", otrzymał od stalinowskiego sędziego karę śmierci. Po zdaniu matury drogi bliźniaczek się rozeszły. Siostra mojej Mamy ukończyła matematykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, wstępując do zgromadzenia sióstr franciszkanek w Laskach pod Warszawą. Z kolei ona sama ukończyła slawistykę na tej samej uczelni, zakładając jeszcze jako studentka rodzinę. Następnie wraz z moim ojcem rozpoczęła pracę wykładowcy w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Krakowie. Jednak ze względu na opiekę nad trójką małych dzieci (czyli nade mną i moimi siostrami, także bliźniaczkami), zrezygnowała z kariery naukowej, podejmując pracę jako nauczycielka języka polskiego w seminarium nauczycielskim, a następnie w centrum kształcenia ustawicznego.

W stanie wojennym jako wicedyrektor owego centrum przyjmowała do swojej szkoły zarówno siostry zakonne i kleryków z małych seminariów duchownych, jak i uczniów wyrzucanych z innych liceów za działalność polityczną. Jeden z nich, Maciej Gawlikowski, kiedyś działacz Konfederacji Polski Niepodległej, a dziś reżyser filmowy, tak o niej napisał. "Kiedy >>za politykę<< wyleciałem z kolejnej szkoły z wilczym biletem, nie wahała się ani przez moment mnie przyjąć. Była niezwykle ciepłą, wrażliwą osobą, służącą pomocą wszystkim potrzebującym". Inny z jej uczniów, były milicjant, napisał z kolei "Nasza klasa była nadzwyczaj oryginalna, sami mundurowi. Połowa to milicjanci, a połowa siostry zakonne, które uzyskiwanymi stopniami biły nas na głowę. Pani dyrektor nie czyniła jednak żadnej różnicy pomiędzy jednymi a drugimi". Matkowała przy tym wielu swoim uczniom, którzy - jak sama mówiła - mieli poplątane życiorysy. Równocześnie, po przedwczesnej śmierci mego ojca, wspierała jako wolontariuszka różne działania charytatywne, w tym zwłaszcza Zakład dla Niewidomych w Laskach. Udzielała się także w swojej parafii pw. św. Mikołaja. Tego typu postawa nie mogła podobać się ówczesnemu kuratorium oświaty. W lutym 1987 r. zmusiło ją ono do natychmiastowego przejścia na emeryturę. Nie pozwolono jej nawet dokończyć lekcji w klasach, które lada moment miały zdawać maturę. Bardzo to przeżyła. Tak samo odbierała także wszystkie moje perypetie, począwszy od służby wojskowej i strajków w Nowej Hucie.

Ta sytuacja zachęciła ją jednak do dalszej pracy społecznej. Gdy ćwierć wieku temu powstało krakowskie koło Towarzystwa Pomocy im. Adama Chmielowskiego we Wrocławiu, zaangażowała się w pomoc dla więźniów - takich zwykłych, kryminalnych. Z kolei po powstaniu wspólnot "Wiara i Światło", zwanych popularnie "Muminkami", a następnie Fundacji im. Brata Alberta, pomagała, jak mogła, osobom niepełnosprawnym intelektualnie. Zawsze zapraszała ich do siebie na wigilie i inne święta. Niektórzy wręcz zadomowili się u niej. Ci, którzy nie mieli rodziców, mówili do niej po prostu "mamo". Gdy w 1991 r. jej siostra, czując "zew krwi", wyjechała na Ukrainę, aby pracować tam z niewidomymi, zaangażowała się także w kwestę na rzecz tego nowego przedsięwzięcia. Sama też wyjeżdżała z pomocą do klasztorów Franciszkanek w Charkowie, Żytomierzu i Starym Skałacie. Po raz kolejny odwiedziła wówczas rodzinne strony męża i swoich dziadków.

Przez ostatnie miesiące przebywała w "szpitaliku" w Zakładzie dla Niewidomych w Laskach. Miała pełną świadomość nieuleczalności choroby. Pomimo to zachowała pogodę ducha. W Wielki Piątek rozmawiała jeszcze z ks. kard. Kazimierzem Nyczem, który ją odwiedził. W Wielką Sobotę rano przyjęła sakrament chorych i wiatyk. Od tej pory była już nieprzytomna. Odeszła w drugi dzień świąt Zmartwychwstania Pańskiego. Msza św. pogrzebowa odprawiona zostanie w piątek 6 maja o g. 12.20 w kaplicy pw. Zmartwychwstania Pańskiego na cmentarzu Rakowickim w Krakowie, po czym nastąpi odprowadzenie do grobu rodzinnego. Zgodnie z życzeniem Zmarłej nabożeństwo odprawione zostanie w szatach liturgicznych nie czarnych czy fioletowych, lecz białych, czyli wielkanocnych. W czasie pogrzebu zamiast wieńców i kwiatów będą zbierane datki na cele dobroczynne. W imieniu rodziny serdecznie dziękuję wszystkim osobom za życzliwość okazaną Mamie w czasie jej choroby, a w szczególności księżom kardynałom Franciszkowi Macharskiemu i Kazimierzowi Nyczowi, zarządowi, księżom, służbie zdrowia i pracownikom Zakładu dla Niewidomych w Laskach, siostrom franciszkankom służebniczkom krzyża oraz pracownikom, podopiecznym i wolontariuszom Fundacji im. Brata Alberta.

Bóg zapłać!



ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski