Ze wzgórza pod Krakowem

Sięganie po cudze


Gazeta Michnika i Blumsztajna stara się zawłaszczyć błogosławionego Jana Pawła II

Anna Walentynowicz, autentyczna matka "Solidarności", była niemiłosiernie opluwana i atakowana, w tym zwłaszcza przez środowiska związanie z Lechem Wałęsą i obecną partią władzy. To niszczenie tak zasłużonej, a zarazem tak skromnej kobiety jest jedną z ciemniejszych plam na sumieniu polskiego establishmentu. Jednak po tragedii smoleńskiej mamy do czynienia z innym procesem, który można nazwać zawłaszczeniem owej osoby. Otóż Mirosław Czech, aktywny działacz Związku Ukraińców w Polsce i redaktor gazety, która słusznie w opinii społecznej nosi miano "Wybiórczej", ogłosił wszem i wobec, że Anna Walentynowicz, urodzona w polskiej rodzinie Lubczyków w Równem na Wołyniu, była - uwaga! - Ukrainką z pochodzenia. Co więcej, twierdzi on też, że jakoby za Bugiem w "cudowny" sposób odnalazło się jej rodzeństwo. Nawiasem mówiąc, w taki sam sposób czterysta lat temu w Moskwie odnalazł się (i to aż dwukrotnie) po swojej śmierci carewicz Dymitr. Ten ostatni "cud" stał się pretekstem do zajęcia przez wojska polsko-litewskie Kremla, a obaj osobnicy twierdzący, że są ocalałym carewiczem, zyskali miano samozwańców.

Z prośbą o wyjaśnienie napisałem więc do dr. Sławomira Cenckiewicza, autora biografii legendarnej suwnicowej ze Stoczni Gdańskiej. Oto jego odpowiedź. "Ania nigdy nie potwierdziła tych rewelacji, które pojawiły się już za życia, że miała jakoby więcej sióstr i braci. Przyznawała, że może być w Równem jakieś kuzynostwo, ale nie siostry i bracia rodzeni. Ludzie z Równego pojawili się u niej kilka lat temu, ale ona ograniczyła się do jednostkowej pomocy - kupiła piłę do drewna dla kogoś, kto o to prosił. Prawdopodobnie raz pojechała w te okolice przy okazji jakiejś podróży, choć niechętnie, bo mówiła, że nie chce wracać do tej tragedii, jaka spotkała ją po stracie rodziców i brata. Prowadziła ona od najmłodszych lat pamiętnik, który ukradła jej bezpieka w 1979 r. - weryfikowano jej dane wielokrotnie i gdyby coś było na rzeczy, SB pierwsza by ją oskarżyła o fałszerstwo własnego życiorysu, o którym mówiła publicznie przynajmniej od lat siedemdziesiątych". Następnie Cenckiewicz dodaje: "Ania czytała moją książkę w maszynopisie i rozmawialiśmy o pierwszym okresie jej życia - nic nie chciała zmienić. Zresztą bliscy Ani - jak Ania Baszanowska, jej największa przyjaciółka i powierniczka - uznali ukraińskie rewelacje za bzdury szkodzące pamięci Ani, gdyż w domyśle miała ona sfałszować swój życiorys, być może również ten późniejszy".

Cała ta sprawa przypomina inną "sensację", która od wielu lat rozgłaszana jest przez greckokatolickie duchowieństwo o ukraińskim pochodzeniu - znowu uwaga! - urodzonej w Bielsku-Białej Emilii Kaczorowskiej, matki Jana Pawła II. Chciałoby się w tym momencie krzyknąć wielkim głosem: Hospody pomyłuj! Inna sprawa, że jak tak dalej pójdzie, to może dowiemy się, że Lech Wałęsa to zbiegły z Dzikich Pól kozak Wałęsiuk, a Donald Tuska był bratem ciotecznym Stepana Bandery. No cóż, przypomina się znany film Juliusza Machulskiego, którego bohaterki udowadniały, że "Kopernik też była kobietą".

Kontynuując wątek zawłaszczania, zacytuję list czytelniczki z Rzeszowa, która 1 maja udała się do Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Łagiewnikach. Napisała ona tak "Przy wejściu na teren sanktuarium zorganizowana była przez wydawnictwo Znak ogromna akcja reklamowa. Grupa opłaconych osób wciskała wszystkim wchodzącym liczne ulotki reklamujące kilka pozycji Znaku, dotyczących Jana Pawła II i prymasa Wyszyńskiego. W ten sposób nachalnie i bezczelnie wydawnictwo to poszło na całość, aby zrekompensować sobie straty z nieudanej sprzedaży książek Grossa. Jest to też, jak widać, próba przywrócenia sobie dobrego imienia. Mam jednak nadzieję, że ta próba rehabilitacji nie powiedzie się, chociaż naiwnych i głupich nie brakuje". Osobiście jestem ciekawy, kto z władz kościelnych wyraził zgodę na tę akcję promocyjną, bo przecież kanclerz kurii krakowskiej ks. Piotr Mayer, odpowiadając na list klubów "GP", napisał wyraźnie w piśmie z 5 kwietnia br.: "Pragnę jednocześnie nadmienić, że wydawnictwo Znak, choć kojarzone przez wielu z Kościołem, nie jest jednak wydawnictwem katolickim". Chciałbym też zapytać, kto wyraził na to zgodę, aby szargająca wartości chrześcijańskie gazeta Michnika i Blumsztajna tuż przed uroczystością św. Stanisława, który przecież zginął w obronie tych wartości, sprzedawała swoje egzemplarze wraz ze "Świadectwem" ks. kard. Stanisława Dziwisza. Skrajna hipokryzacja.

Ta sama gazeta - jak już pisałem - wtrąciła się też w sprawy wychowania patriotycznego w Szkole im. ks. Kazimierza Jancarza w Nowej Hucie. Obiecałem, że do sprawy powrócę i dlatego dziś cytuję opinię dr. Jana Franczyka z Uniwersytetu Pedagogicznego, w sta-nie wojennym współzałożyciela Chrześcijańskiego Uniwersytetu Robotniczego. Całą sprawę podsumował on tak: ">>Gazeta WyborczaŤ znana jest z wyjątkowej alergii na wszystko, co ma związek z patriotyzmem, tradycją, religijnością (zwłaszcza z religijnością ludową), z ludźmi posiadającymi poglądy konserwatywne, dla których ważne są jeszcze takie słowa jak: Bóg, Honor czy Ojczyzna. To wszystko trzeba zniszczyć, ośmieszyć. Bo to zaścianek, obskurantyzm i zacofanie - niepasujące do modernizującego się świata. Do świata, w którym Kościół zostanie zredukowany wyłącznie do budynku zwiedzanego przez historyków sztuki. I może do kilku babć w podeszłym wieku, przywiązanych do tradycji przodków".



ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski