Wydarzenia na Kresach mogłyby być scenariuszami wielu filmów i seriali, ale starsi twórcy boją się tej tematyki. Na szczęście nadchodzą młodzi
W ubiegłym tygodniu spotkałem się z trójką młodych filmowców. Podjęli realizację dokumentu o bohaterskiej samoobronie w Przebrażu na Wołyniu. W czasie II wojny światowej uratowano w ten sposób od zagłady tysiące Polaków z okolicznych wiosek oraz ukrywających się w nich Żydów. Planowane przedsięwzięcie jest cenne, ponieważ twórcy filmowi, będący pupilami obozu władzy, panicznie boją się wszystkiego, co jest związane z Kresami Wschodnimi. Ta tematyka praktycznie jest nieobecna również w nauczaniu szkolnym. Młode pokolenie choć uczy się o bohaterach Westerplatte czy Powstania Warszawskiego, to ze szkolnych podręczników nie dowie się niczego o polskich chłopcach i dziewczętach, którzy heroicznie bronili swoich miejscowości przed zbrodniarzami UPA i Bandery. Gdy wspomniany film będzie już gotowy, to napiszę jego recenzję i zajmę się jego promocją. Dziś natomiast przypomnę wydarzenia, które stały się jego kanwą.
Przede wszystkim polecam wspomnienia Henryka Cybulskiego pt. "Czerwone noce". Ich autor był postacią niezwykłą - podoficer rezerwy WP, z zawodu leśnik, z zamiłowania sportowiec. W lutym 1940 r. został zesłany na Sybir, skąd uciekł i po dwóch miesiącach - uwaga! - pieszej wędrówki powrócił do rodzinnego Przebraża. Była to duża polska wieś, liczącą prawie tysiąc mieszkańców. Leżała 25 km od Łucka, który w okresie międzywojennym pełnił funkcję stolicy województwa i diecezji rzymskokatolickiej. Było to więc dokładnie centrum rozległej i ludnej krainy. Wokół były liczne osady, zamieszkałe także przez Polaków.
W maju 1943 r. zaczęły docierać tutaj pierwsze przerażające informacje o masowych mordach dokonywanych przez dopiero co powstałą UPA, która zamiast walczyć z Niemcami, zajęła się wyrzynaniem polskiej ludności. W miastach i miasteczkach stacjonowali Niemcy lub Węgrzy, co powstrzymywało banderowców przed atakami na nie. Natomiast wsie pozostały całkowicie bezbronne, bo AK na tym terenie była w powijakach. Brakowało nie tylko oddziałów partyzanckich, ale i struktur organizacyjnych. Wyjątek stanowiły tylko niektóre wsie, których mieszkańcy potrafili się zorganizować. Do nich należało Przebraże. Komendantem wojskowym został wspomniany Henryk Cybulski, który przyjął ps. Harry, a komendantem cywilnym Ludwik Malinowski, też barwna postać: ułan ochotnik spod Piotrkowa Trybunalskiego. Wraz z innymi zorganizowali oni zbrojne pododdziały. Broń kupowali od okupanta za bimber bądź zbierali ją w lesie po Rosjanach, którzy uciekali stąd w 1941 r. Założyli także własną rusznikarnię. Część obrońców była uzbrojona w
kosy i pałki. Zbudowali też prowizoryczne fortyfikacje, co nie było łatwe, bo w skład systemu samoobrony wchodziły także okoliczne wioski i kolonie. Wszyscy byli zorganizowani na wzór wojskowy.
Już 5 lipca 1943 r. samoobrona odparła pierwszy szturm UPA. Niestety, napastnicy zmasakrowali inne miejscowości, mordując w sumie 550 osób. To spowodowało, że do Przebraża napłynęło kilkanaście tysięcy uciekinierów. Ogromnym problemem był brak żywości. Aprowizacja, nazywana "bitwą o zboże", była bardzo trudna, bo zmuszała do wysyłania żniwiarzy na dalekie pola. Wsparcie z zewnątrz było niewielkie. Pomimo tego, obrońcy nigdy nie dali się zaskoczyć. Odparli kilka kolejnych szturmów, w tym ten największy, rozpoczęty 31 sierpnia 1943 r., kiedy to kilka tysięcy banderowców zaatakowało z użyciem artylerii. Oddziały samoobrony przeprowadziły też wiele kontrataków. Podobnych punktów oporu było na Wołyniu ponad sto, choć nie wszystkie ocalały. Niektóre z nich organizowali też duchowni. Dla przykładu - o. Remigiusz Kranz, kapucyn, zorganizował kilka tysięcy osób w Ostrogu nad Horyniem. Podobnie uczynił o. Gabriel Banaś w Ożeninie i o. Honorat Jedliński w Mizoczy.
Przebraże obroniło się. Po wojnie mieszkańców wywieziono na Śląsk. Dziś wsi o tej nazwie już nie ma, bo strona ukraińska zadbała, aby nazwę przypominającą o porażce UPA raz na zawsze wymazać z mapy. Na tym miejscu jest więc tylko mała osada Hajowe. Okoliczne kolonie polskie zostały zrównane z ziemią. Zburzono też kościoły, aby zatrzeć wszelkie ślady po Polakach. O bohaterstwie obrońców mówi jedynie niewielki cmentarz położony w szczerym polu. Z kolei w Niemodlinie na Opolszczyźnie znajduje się w kościele tablica pamiątkowa oraz obelisk i pomnik Ludwika Malinowskiego na cmentarzu.
W tym kontekście pragnę zaprosić na spotkania, które mają upamiętnić wydarzenia na Kresach Wschodnich. 23 bm. o g. 19 moja prelekcja w auli przy ul. Piłsudskiego 96 w Markach k. Warszawy. 24 bm. o g. 9.30 w Bibliotece UJ przy ul. Oleandry w Krakowie sesja naukowa pt. "Niedokończone msze wołyńskie", poświęcona męczeństwu księży rzymskokatolickich. Z kolei na Dolnym Śląsku będą trwały Dni Pamięci o Polakach pomordowanych w Korościatynie i Hucie Pieniackiej. W każdej miejscowości ten sam program - o g. 18 msza św. w intencji ofiar, a po niej moja prelekcja. 28 bm. Lubań (Uniegoszcz) - kościół przy ul. Różanej. 29 bm - Lwówek Śląski,
1 marca - Borów k. Strzelina.
Na koniec jeszcze jedna dobra wiadomość, 14 lutego br., w dniu św. Walentego Sąd Okręgowy w Warszawie utrzymał w mocy decyzję Sądu Rejonowego i odrzucił odwołanie esbeka Edwarda Kotowskiego, b. szpiega w Watykanie. Tym samym sprawa karna wytoczona mi przez niego z art. 212 została ostatecznie umorzona.
ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski
505 038 217, (12) 422 03 08;
e-mail klubygp@gazetapolska.pl
ul. Jagiellońska 11/7 31-011 Kraków
Layout i wykonanie: Wójcik A.E.