Sposób, w jaki zaatakowano metropolitę krakowskiego, powinien być ostrzeżeniem dla tych biskupów, którzy jeszcze wierzą w sojusz ołtarza z tronem
Chociaż przez ostatni tydzień na zaproszenie różnych organizacji polonijnych przebywałem w Kanadzie, gdzie już po raz czwarty miałem serię spotkań autorskich, to jednak z uwagą śledziłem wydarzenia, które miały miejsce w moim rodzinnym mieście. Tym bardziej że bulwersowały one opinię publiczną.
Pierwszym z nich był atak personalny na metropolitę krakowskiego, ks. kard. Stanisława Dziwisza, dokonany przez redakcję "Newsweeka". Wszyscy wiedzą, że jestem krytyczny wobec niektórych poczynań b. sekretarza papieskiego. Począwszy od lustracji, a na sprawie ks. Piotra Natanka skończywszy. Nie jest to jednak spór personalny, ale spór o sposób zarządzania archidiecezją, w tym o zażyłe związki z obozem władzy politycznej. Oczywiście za wyrażanie swoich opinii byłem dwukrotnie kneblowany. Trudno mi też przejść do porządku dziennego nad komunikatem kurii krakowskiej z 16 października 2006 r. Nie zmienia to jednak faktu, że szanuję księdza kardynała i doceniam jego pozytywne działania zarówno w Watykanie, jak i w Krakowie. Szanuję go także za to, że po wywiadzie rzece pt. "Chodzi mi tylko o prawdę" stara się znaleźć sposób rozwiązania nabrzmiałych problemów, tak ostro przeze mnie opisanych. Oczywiście w wielu sprawach wspólnego zdania nie będziemy mieli, ale najważniejsze jest to, że dialog został podjęty. I to w sposób odmienny niż w innych diecezjach, w których wszelkie słowa krytyki ze strony szeregowych księży są bezwzględnie tłamszone.
W publikacji "Newsweeka" najbardziej dotknął mnie sposób odnoszenia się do księdza kardynała, pełen niechęci i złośliwości, czego szczytem jest wytykanie mu tego, iż jest "synem kolejarza" z małopolskiej wioski. Prymas August Hlond był synem dróżnika kolejowego, a prymas Stefan Wyszyński synem wiejskiego organisty. Byli oni jednak wielkimi indywidualnościami, tak samo zasłużonymi dla Kościoła polskiego i ojczyzny jak krakowscy kardynałowie: Karol Wojtyła, syn oficera, Adam Sapieha, syn kresowego arystokraty, czy Franciszek Macharski, syn zamożnego kupca. Pochodzenie nie ma tutaj nic do rzeczy.
Nie mam też wątpliwości, że ks. kard. Stanisław Dziwisz, który po powrocie z Watykanu do Krakowa był lansowany jako głowa "Kościoła łagiewnickiego", przyjaznego PO i dworowi Adama Michnika, naraził się bardzo tym środowiskom, zwłaszcza przez obronę telewizji Trwam. Nawiasem mówiąc, niech ten atak będzie ostrzeżeniem dla tych polskich biskupów, na szczęście już nielicznych, którzy wciąż naiwnie wierzą, że sojusz ołtarza z tronem może dać dobre owoce.
Drugą sprawą była kolejna odsłona sporu o Dom im. Józefa Piłsudskiego na historycznych krakowskich Oleandrach, skąd 6 sierpnia 1914 r. wyruszała Pierwsza Kompania Kadrowa. Obiekt ten został wzniesiony w latach 30. na potrzeby Muzeum Czynu Zbrojnego. Ufundowali go ze swoich składek legioniści, a zaprojektował z wielkim rozmachem znany architekt Adolf Szyszko-Bohusz. Kamień węgielny poświęcił wspomniany abp Adam Stefan Sapieha, skądinąd zwolennik Narodowej Demokracji, przeciwnej obozowi piłsudczyków. Domem zarządzał Związek Legionistów Polskich.
Po wojnie związek został rozwiązany przez komunistów, a Dom zawłaszczono. Niemniej ZLP funkcjonował nadal w sposób nieformalny. Jego prezesem, wybranym przez aklamację przez sędziwych legionistów, został gen. Mieczysław Boruta-Spiechowicz, a kapelanem o. Adam Studziński, dominikanin rodem spod Żółkwi. Przez wiele lat prezesem był także płk Józef Herzog, którego miałem przyjemność znać osobiście. To była piękna postać. Jako 14-latek wstąpił (po sfałszowaniu metryki) wraz z trzema starszymi braćmi do Legionów. Przeszedł cały szlak bojowy. W 1918 r. wyzwalał Lwów. W latach 40. został aresztowany przez UB, był torturowany i więziony. Po wyjściu na wolność nie zaprzestał działalności niepodległościowej. Dużo czasu poświęcał młodzieży, dając jej świadectwo miłości ojczyzny. Jego pogrzeb w 1983 r. był wielką manifestacją patriotyczną.
Po śmierci płk. Józefa Herzoga w środowisko to wszedł, a raczej wkradł się, Krystian Waksmundzki, który jako osoba urodzona w 1940 r. nie miał nic wspólnego z działalnością legionową. Doprowadził on do utworzenia stowarzyszenia o identycznej nazwie - Związek Legionistów Polskich, które przejęło budynek na Oleandrach. Lista innych jego niecnych czynów jest bardzo długa. Wymienić należy przede wszystkim wyłudzenie z klasztoru na Jasnej Górze przechowywanej tam buławy i szabli Rydza-Śmigłego. Za ten czyn Krystian Waksmundzki został w 1999 r. skazany na dwa lata więzienia. Jednak już po roku odsiadki, wbrew opinii sądów obu instancji, został ułaskawiony przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Niestety, skradzione eksponaty nie zostały zwrócone.
W 2009 r. sąd ostatecznie stwierdził, że nowe stowarzyszenie nie jest prawnym kontynuatorem przedwojennej organizacji. Pomimo to do tej pory nie doszło do odzyskania Domu im. Piłsudskiego, co po raz kolejny pokazuje, jak bezsilne jest prawo w III RP. Dom ten, wpisany do rejestru zabytków, niszczeje. Przede wszystkim jednak świeci pustkami, co bardzo boli środowiska patriotyczne. W proteście przeciwko temu 19 bm. młodzi ludzie zorganizowali pikietę na Oleanrach. Protest ten szczerze popieram, bo za dwa lata w Krakowie odbędą się uroczystości 100-lecia wymarszu "Kadrówki", więc najwyższy czas, aby zakończyć ten skandal.
505 038 217, (12) 422 03 08;
e-mail klubygp@gazetapolska.pl
ul. Jagiellońska 11/7 31-011 Kraków
Layout i wykonanie: Wójcik A.E.