W bajecznie pięknych dolinach górskich Austrii, Włoch i Słowenii ginęli w bezsensownych walkach Polacy w obcych mundurach
W ostatnią niedzielę, jak każdego 6 sierpnia, wyruszył z krakowskich Oleandrów marsz szlakiem Pierwszej Kompanii Kadrowej. Cieszyły oko i serce zastępy młodych ludzi w żołnierskich mundurach, rozpoczynających wędrówkę szlakiem, którym sto lat temu szła do boju "strzelecka gromada". Zawsze gdy mam okazję podziwiać ten wymarsz, wraca do mnie rodzinne wspomnienie o jednym z legionistów, Władysławie Doskoczyńskim. Urodził się w biednej rodzinie. Dzięki wielu wyrzeczeniom ukończył gimnazjum, a następnie, jako osoba utalentowana plastycznie, rozpoczął studia malarskie na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Tutaj dał się wciągnąć w działalność niepodległościową. Nawiasem mówiąc, w murach tej uczelni kształciło się - co może się wydawać paradoksem - wielu przyszłych polskich generałów. Wśród nich marszałek Edward Rydz-Śmigły i gen. Mariusz Zaruski, pionier polskiego żeglarstwa.
Władysław ożenił się z siostrą mojego pradziadka, Mieczysławą Sławińską, wywodzącą się z rodziny lwowskich rzeźbiarzy i ceramików. To właśnie ona dożywszy późnej starości, zdążyła opowiedzieć mi wojenne losy swojego męża. W 1914 r. porzucił on pracownię malarską i wstąpił do Legionów Polskich, przechodząc wraz z nimi cały szlak bojowy. Nie rozstał się jednak całkiem z pędzlem. W okopach namalował wiele akwarel. Jedna z nich, pochodząca z 1916 r. i przedstawiająca wnętrze oficerskiej ziemianki na Wołyniu, zachowała się w mojej rodzinie do dziś.
W 1917 r. legioniści wchodzący w skład I i III Brygady odmówili złożenia przysięgi na wierność cesarzowi Niemiec. Ci, którzy byli poddanymi cara rosyjskiego, zostali internowani. Natomiast ci pochodzący z Galicji zostali wcieleni do armii austro-węgierskiej. Większość z nich została wysłana na front włoski. Podobny los spotkał Władysława. Nie zachowały się żadne dokumenty z tych czasów, ale z opowiadania jego żony wiadomo, że walczył w Alpach nad rzeką, którą jako artysta nazywał "rzeką szmaragdową". Korzystając z tegorocznego urlopu, postanowiłem odszukać to miejsce. Początkowo myślałem, że chodzi o któryś z potoków w Tyrolu, gdzie toczyły się zacięte walki pomiędzy wojskami włoskimi a austriackimi. Szybko przekonałem się jednak, że chodzi o inną rzekę. Wypływa ona z Alp Julijskich, a przepływa przez terytorium Słowenii i Włoch. W pierwszym z tych krajów nosi nazwę Socza, a w drugim Isonzo. I pod tą drugą nazwą przeszła do historii. Dolina tej rzeki od wieków należała do monarchii habsburskiej.
Od 1915 r., kiedy to Włochy przystąpiły do wojny po stronie Anglii, Francji i Rosji, toczyły się tutaj zacięte walki o opanowanie doliny. Armia włoska, która była stroną atakującą, starała się przełamać austriacką obronę. W ciągu dwóch lat stoczono tu 11 bitew. Były one nadzwyczaj krwawe. Do tego stopnia, że rzeka często zmieniała barwę ze szmaragdowej na czerwoną. Front przebiegał przez szczyty górskie i okopy budowano na wysokości powyżej 2000 m. Aby dostarczyć amunicję i żywność, Austriacy zbudowali drogę przez Alpy, prowadzącą od stacji kolejowej w miejscowości Kranjska Gora do miasta Kobarid, które nosiło wówczas włoską nazwę Coparetto. Zbudowano także kolejkę górską, aby na szczyty gór można było wwozić ciężkie armaty. Przy jej budowie pracowali rosyjscy jeńcy. Niektórych z nich zabiła lawina. Na ich pamiątkę w górach zbudowano cerkiewkę nazwaną Ruską Kaplicą.
Przełom nastąpił w maju 1915 r., kiedy to Austriacy wspierani przez Niemców przeszli do kontrofensywy i przełamali front na swoją korzyść. Armia włoska po wybuchu paniki poszła w rozsypkę. Bitwa ta ukazana jest w słynnym filmie pt. "Pożegnanie z bronią", zrealizowanym na podstawie powieści Ernesta Hemingwaya o tym samym tytule. Rok później w wyniku kolejnej krwawej bitwy, tym razem nad rzeką Piave, armia austriacka została rozbita. Ostatecznie to Włosi okazali się zwycięzcami. Wcielili do swojego państwa południowy Tyrol oraz miasta Triest i Gorycję, a także cały półwysep Istria. Ten ostatni utracili jednak w wyniku II wojny światowej. Te wydarzenia doskonale ukazuje muzeum we wspomnianym Kobarid. Warto je zwiedzić, aby zobaczyć rozmiar tych walk. Pochłonęły one setki tysięcy ofiar. Dodam, że muzeum znajduje się niedaleko skoczni narciarskiej w Planicy, gdzie w czasie zawodów zimowych przyjeżdżają tłumy naszych rodaków.
Jakie były dalsze losy Władysława Doskoczyńskiego? Z wojskiem związał się na stałe, awansując do stopnia majora. Został dowódcą V Batalionu Telegraficznego, z którym w czasie pokoju stacjonował w koszarach przy krakowskim kopcu Kościuszki, a w 1939 r. walczył w ramach Armii "Kraków". Dostał się do niemieckiego oflagu, a po jego wyzwoleniu wyjechał do Anglii, gdzie zmarł.
Na koniec jeszcze o sprawie zaskakującego odwołania bp. Marcjana Trofimiaka. 1 bm. odprawił on w katedrze w Łucku mszę św. pożegnalną. W kazaniu wezwał do współpracy z administratorem apostolskim diecezji, bp. Stanisławem Szyrokoradiukiem. Zaznaczył też, jak podaje agencja KAI, że mocą Kościoła jest dyscyplina i uległe posłuszeństwo, zachęcając księży oraz zakonnice do wiernego wypełniania swoich obowiązków oraz trwania w jedności. Nie ma co ukrywać, że sprawa ta nadal szokuje, co wynika z listów, jakie dostaję od tamtejszych wiernych. Do sprawy powrócę w miarę napływu nowych informacji.
505 038 217, (12) 422 03 08;
e-mail klubygp@gazetapolska.pl
ul. Jagiellońska 11/7 31-011 Kraków
Layout i wykonanie: Wójcik A.E.