Dzisiejsza propaganda przeprosinami za akcję "Wisła" chce przysłonić cierpienia milionów Kresowian
Kontynuując wątek z poprzedniego felietonu, dotyczący niedawnej decyzji sejmowej Komisji Mniejszości Narodowych i Etnicznych, przedstawiam przyczyny wysiedleń ludności ukraińskiej w czasach PRL. Zacząć trzeba od tego, że decyzje podjęte w czasie
spotkań Wielkiej Trójki w Teheranie, Jałcie i Poczdamie były ewidentną zdradą Polski przez jej aliantów. To, że zdradzili nas Rosjanie, nie jest niczym dziwnym. Czynili to od wieków. Jednak zdrada Anglików i Amerykanów była dla polskiego społeczeństwa bolesną raną. Czy na próżno przelewana była krew naszych żołnierzy pod Narwikiem, Tobrukiem, Monte Cassino i Arnhem?
W wyniku tej zdrady odrąbano od Rzeczypospolitej ziemie, które Polacy w symbiozie z innymi mniejszościami zamieszkiwali od czasów królów Kazimierza Wielkiego i Władysławy Jagiełły. W ten sposób zniszczono także wielowiekową cywilizację. Na jej miejscu rozpanoszył się system totalitarny z piekła rodem. Polacy, którzy ocaleli z pogromów organizowanych przez niemieckich i sowieckich okupantów oraz zbrodniarzy z UPA, zostali zapakowani w bydlęce wagony i wywiezieni na Zachód. Ten los spotkał także moją rodzinę, która w zimie z 1945 na 1946 r. w nieopalanych wagonach przez 53 dni więziona była spod Buczacza do Lwówka Śląskiego. Tę prawdziwą gehennę, której wiele osób, zwłaszcza dzieci, nie przeżyło, nazywano repatriacją. Jest to określenie na wskroś fałszywe, gdyż było to wypędzenie z ojczyzny, połączone z niszczeniem dorobku materialnego i kulturowego dziesiątków pokoleń. Środowiska nacjonalistyczne na Ukrainie i poprawne politycznie w Polsce chcą przykryć tę tragedię. Właśnie dlatego starają się jej przeciwsta""wić akcję Wisła, choć te dwa wydarzenia są ze sobą nieporównywalne.
Granicą pomiędzy PRL a ZSRS stała się tzw. linia Curzona, wymyślona w 1920 r. przez szefa brytyjskiej dyplomacji Georga Curzona, który siedząc w wygodnym fotelu w Londynie kreślił sobie czerwonym ołówkiem po mapie Europy Wschodniej, co tylko chciał. To szaleństwo stało się bardzo wygodne dla Stalina, który w ten sam sposób kreślił (tyle że fajką) zachodnią granicę swojego imperium. Podchwycili to także nacjonaliści ukraińscy, którzy po II wojnie światowej, dzięki opiece aliantów, znaleźli wygodne schronienie w Niemczech i Kanadzie. Ukuli oni pojęcie "Zakierzonia". Obejmowało ono ziemie "odwiecznie ukraińskie", znajdujące się (patrząc od strony Lwowa) poza linią Curzona. Konkretnie chodzi o 19 polskich powiatów wraz Tomaszowem Lubelskim, Zamościem, Przemyślem, Jarosławiem i Sanokiem, a nawet Rzeszowem, Krosnem i Krynicą.
Powiaty te w okresie międzywojennym zamieszkiwali Polacy, Żydzi, Rusini i Łemkowie. Nawiasem mówiąc, członkowie tych dwóch ostatnich społeczności w niewielkim stopniu uważali się za Ukraińców. W czasie wojny Żydów wymordowali Niemcy, wspierani mocno przez kolaborantów z Ukraińskiej Policji Pomocniczej. Także społeczność polska została mocno przetrzebiona. Taki stan był na rękę UPA, która przeniosła tutaj wiele swoich oddziałów z terenów Ukrainy sowieckiej. Stepan Bandera, przebywający wówczas w Monachium, liczył przy tym, że "Zakierzonię" uda się przekształcić w osobny organizm państwowy lub przynajmniej do czasu wybuchu (w co święcie wierzył) kolejnej wojny światowej utworzyć z niej silną bazę partyzancką. Ukraińskim podziemiem w tym rejonie kierował Jarosław Staruch ps. Stiah, a jednym z dowódców był okrutny watażka Mirosław Onyszkiewicz ps. Orest. Z ich inspiracji oddziały UPA nie tylko zwalczały administrację państwową, ale i dokonywały zagłady polskich wiosek. Trzeba też zaznaczyć, że upowcy zabijali również tych Ukraińców, którzy nie chcieli ich wspierać lub którzy wyrażali chęć wyjazdu do ZSRS. Terror stosowano zwłaszcza wobec Łemków, a okrucieństwo banderowskiej Służby Bezpeky (szkolonej przez gestapo w 1940 r. w Zakopanem) było nie mniejsze niż na Wołyniu.
Władze PRL próbowały temu przeciwdziałać. Także w obawie o kształt wyznaczanej sztucznie granicy. Obawy te niestety ziściły się w 1951 r., kiedy to Stalin, znów kreśląc fajką po mapie, oderwał od Lubelszczyzny bogate w węgiel i ropę ziemie wokół Sokala i Bełza, dając w zamian fragment lesistych Bieszczad.
Ciąg dalszy za tydzień.